SKÓRA. Moje ulubione ubranie
Czy jest w naszym organizmie jakaś struktura, która pełni tylko jedną funkcję? Zaczęłam się na tym poważnie zastanawiać – matka natura uwielbia oszczędności, cięcie kosztów i optymalizację (nawet nie chcę sobie wyobrażać jak mógłby wyglądać bożonarodzeniowy prezent od niej. Pewnie byłaby to jedna para skarpetek mająca starczyć wielu pokoleniom Pawelców: niezależnie od ich wielkości, wieku i stopnia umiłowania skarpetkowego wzornictwa).
Ale, to właśnie jej oszczędność (żeby nie powiedzieć sknerstwo) sprawiła, że jesteś tak niezwykle skomplikowanym, ale też spójnym i wydajnym organizmem. Twoja krew oczyszcza, odżywia i wspomaga odporność. Język wspiera Twoje mówienie i jedzenie. Barwny wachlarz gluteusów pomaga Ci utrzymać postawę wyprostowaną – o ich walorze estetycznym chyba nawet nie muszę wspominać.
Ale jest w tym zestawieniu absolutny rekordzista. Struktura, która ma na (przysłowiowej) głowie tak wiele różnych funkcji i jest odpowiedzialna za tak potężną ilość różnorodnych zjawisk, że ja, jako prowadząca firmę mama nadpobudliwego dwulatka, gorąco i szczerze zazdroszczę jej multifunkcjonalności i umiejętności logistycznych. I że nie dostaje od tego wszystkiego szału. Chociaż czasem dostaje… Ale o tym później.
Tylko spójrz na nią (a otacza Cię z każdej strony, więc jak tylko patrzysz na siebie, w pierwszej kolejności widzisz właśnie ją. No, chyba że włosy właśnie wpadają Ci do oczu – ale nie ma problemu, bo włosy to również jest jej zasługa).
Poci się. Napina. Dotyka. Czuje. Wytwarza witaminę D. Melaninę. Włosy. Siniaki. Paznokcie. Pryszcze (akurat tego aspektu nie jestem specjalnym fanem). Ma warstwę lipidową. Gubi naskórek pozostawiając jakąś cząstkę Ciebie w każdym miejscu, do którego postanowisz się udać. Opala się. Ma różne kolory (kiedy przystawiam moje ramię do ramienia Taty Pawelca, bardzo wyraźnie to widać. Jego skóra ma odcień różowawy, a moja – żółtawy. Różnimy się pod tym względem kosmicznie, mimo że od kilku pokoleń mieszkamy w tym samym miejscu). Ma gęsią skórkę. Odciski palców. Marszczy się w zbyt długiej kąpieli. Odciska. Jest czerwona na ustach, biała na zrogowaciałych piętach i ciemniejsza w miejscach, których kolor za wszelką cenę chce zmienić gałąź ginekologii estetycznej zajmująca się wybielaniem (jestem teraz totalnie zła, bo musiałam to sobie wyguglować – przez najbliższy tydzień spodziewam się wyskakujących zewsząd reklam jakiegoś kompletnie nieprzydatnego serum rozjaśniającego).
Skóra. A formalnie: układ skórny. Dzięki niej Twojemu żwaczowi nie jest dane oglądanie świata zewnętrznego, a jelita pracują niepomne ścisku w tramwaju. Kiedy Krzyś w pełnym pędzie wpada na mamine plecy, moje nerki mogą spać spokojnie, bo skórna bariera działa bezbłędnie. Co prawda spodziewam się sinego wykwitu o kształcie małych stópek, ale funkcja ochronna zostaje spełniona.
Ponadto trzyma drobnoustroje z dala ode mnie (to jest coś, czego zdecydowanie nie potrafi zrobić ciekawski i wszędobylski język). Zapewnia nawilżenie otulając mnie płaszczem lipidowym. Termoreguluje mnie zmuszając do potów, dreszczy czy gęsiej skórki.
Składa się tylko z trzech warstw (naskórek, skóra właściwa, warstwa podskórna), potrafi być niebywale cienka na powiekach i wokół oczu lub gruba, twarda i sucha na piętach (jest tam równie gruboskórna, jak serce mijającego mnie wczoraj pana, który widząc, jak siłuję się z dziecięcym wózkiem, któremu właśnie odpadły oba koła, kopnął jedno z nich, burknął “przepraszam” i sobie poszedł w najmniejszym stopniu niezainteresowany czy potrzebuję pomocy).
Ale, jak pisałam wcześniej, czasem naszej zapracowanej skórze zdarza się dostać szału i zabrnąć zbyt daleko w interpretacji otaczającego świata. I wtedy pojawia się swędzenie. I nie mam tu na myśli reakcji na ugryzienie komara, lekko nieświeże owoce morza czy kompletnie nietrafiony proszek do prania. Chodzi mi o zwykłe, niczym niewytłumaczalne swędzenie.
O, takie jak masz właśnie teraz: bo bardzo swędzą Cię teraz plecy, prawda? A nawet jeśli nie, to już absolutnie koniecznie musisz podrapać się po czubku głowy. Wiem, że musisz.
Bo ja też muszę. Poczekaj, zaraz wracam.
Nie wiadomo dlaczego jesteśmy tak podatni na tą sugestię, nie wiadomo też dlaczego w ogóle odczuwamy swędzenie w sytuacjach, kiedy wokół brakuje czynników je pobudzających (nie ma komara, na śniadanie był jogurt naturalny, a wyprana niedawno koszulka pachnie znajomo proszkiem używanym od dzieciństwa). Żaden pojedynczy obszar w mózgu nie jest odpowiedzialny za to, że koniecznie i bezwzględnie musisz teraz podrapać się po nosie. Weź również pod uwagę, że swędzi tylko skóra, oczy, gardło, nos i to miejsce, którego wiesz, że absolutnie nie ma potrzeby sobie wybielać. Może rozboleć Cię żołądek, ale nigdy Cię nie rozswędzi. Ani on, ani żaden inny organ, mięsień, kość czy naczynie krwionośne.
Powiedz mi więc, jak w ogromie tych niezwykłych funkcji i całego dobra, które skóra dla nas robi, można przejmować się takim głupactwem jak celulit? O ciemniejszym odcieniu narządów płciowych nawet nie wspomnę!
Plakat mojego autorstwa przedstawiający budowę skóry znajdziesz tutaj: